Czy umiem być blogerką?

Ha, to jest świetne pytanie. Blogerów na pęczki (chociaż coraz mniejsze), blogerów instagramowych jeszcze więcej… a w tym wszystkim trendy, mody, pokazywanie, porady, tipy, uczenie „jak”. Będąc już jakiś czas częścią instagramowej społeczności muszę stwierdzić, że mocno mnie to zmęczyło. Wydrenowało. Przeglądając różne blogi… to samo. Wszyscy piszą o szczęśliwym życiu i zapraszają do nalania sobie kubka kawy i rozgoszczenia się. To miłe, ale strasznie, strasznie oklepane. Może ja jestem nienormalna, ale jakoś nie kupuję tego. Jasne, że fajnie wieść szczęśliwe życie, ale czy nie ma innych sloganów? Ludzie lubią podglądać innych szczęśliwe życia, ale czy to jest do końca zdrowe? I co to w ogóle znaczy: szczęśliwe życie? Ktoś mi powie? Bo jeśli to oznacza „wolne poranki z kubkiem delikatnie parującej zielonej herbaty/kawy/matchy”, to ja dziękuję z góry za takie wyjaśnienie. Takich to ja sobie znajdę na pęczki w internetach.

Miałam taki moment, że chciałam tego. Wpadłam w takie dziwne sidła, że chcę pokazywać swoje super życie i chcę być taką „zaplanowaną” blogerką, która daje tipy i porady, bo takie rzeczy się czyta. Później się ma followersów i współprace. Chciałam się tego „nauczyć” i tak działać. Rezultat: nie umiem.

No nie umiem. Napisać pięciu blogowych postów od serca, aby publikować je zgodnie z zaplanowanym harmonogramem. Wtedy nie są od serca. I tak się odbijałam przez kilka miesięcy raz w jedną, raz w drugą. Bywałam boginką zorganizowania, zrobiłam harmonogram publikacji na jednym, drugim, trzecim koncie. Wyszukałam tematy, napisałam co nieco. No i nie umiem, no. Nie jestem zwierzęciem instagramowym, może nawet nie blogowym, i chyba pora spojrzeć prawdzie w oczy.

Jako że co najmniej kilku blogerów/blogerek, których blogi naprawdę lubiłam czytać, przeniosło się na stałe na instagramowe przestrzenie, zostały mi dwie osoby, których strony odwiedzam regularnie. W tym jedna z nich nie ma insta (!). Miała, ale zrezygnowała, za co naprawdę szanuję, bo jest to jedno z bogatszych pod kątem wartościowych treści miejsce w sieci. Druga osoba ma IG, ale wybaczam, bo nie odpuściła publikowania na witrynie. I nadal jest to publikowanie interesujące, ciekawe, czasami wręcz wzruszające, a i wielokrotnie: piękne.

Chyba świadomie odpuszczę instagramowe przestrzenie, a na pewno pod kątem działania „po coś” konkretnego. Albo pod kątem pokazywania życia, którego wcale nie prowadzę. Pod kątem pokazywania, że wyjeżdżam co chwilę w inny zakątek Europy, wcinam rukolę, którą zapijam matchą podczas moich mindfullness poranków. Odziana w szlafrok z wełny merino, na który mnie nie stać. Pod kątem publikowania informacji o biznesie, którego rozwijanie idzie bardzo, bardzo powoli, mozolnie i trudno. Bez „ochów” i „achów” oraz bez porad.

A co z tym blogowaniem i pytaniem z tytułu – czy umiem być blogerką? Nie wiem, ostatnio w ogóle nie wiem, kim umiem być, kim chciałabym być, a kim faktycznie jestem. Może tego wcale nie trzeba umieć? Może nie wszystko musi być zautomatyzowane, przemyślane, policzone, a do tego jeszcze piękne, minimalistyczne, w odcieniach beżu i brązu…?

Gdy wpadam w sidła instagramowych trenów i doradców, wtedy odpowiedź z tytułu wpisu brzmi: nie, nie umiem być blogerką, bo nie mam „10 porad na…” ani nawet „5 sposobów, aby…”. Nawet jak się bardzo staram i móżdżę, to nadal nie umiem sklecić żadnych sensownych porad. Nie poczuwam się do tego. Więc jeśli tak na to patrzeć, to nie umiem być blogerką za żadne skarby świata. Mimo że chyba sporo mam do powiedzenia, mam swój światopogląd i doświadczenia, które mnie ukształtowały.

Bardzo chętnie jednak dokonuję słownej ekspresji swojej wrażliwości na ten świat.

I zawsze lubiłam pisać, i podobno całkiem nieźle mi to wychodziło, to jak? To umiem być tą blogerką czy nie?

Może blogowanie może być o tym, że bywam bardzo nieposkładana jednego dnia, a następnego planuję przestrzeń zgodnie z najnowszymi trendami. Że jednego dnia przecinki uciekają mi spod palców, a następnego tępo klikam w spację. Że jem rozmrożone kotlety sprzed 4 tygodni na obiad, bo nie zawsze mam przestrzeń na zrobienie fensiszmensi posiłku dla całej rodziny. I nie przygrywa mi w tle Bach ani nawet RMF Classic, tylko głuche odgłosy remontu sąsiada i wyjący dwulatek.

Jeżeli takie blogowanie też się liczy, to chyba umiem. Idę w to.

You Might Also Like

Leave a Reply