Przegląd seriali… do prasowania

Moje serialowe życie rozpoczęło się od „grubego” kalibru: Twin Peaks. Mimo że już wszyscy mieli Netflixa, ja – biedna studentka z rozklekotanym laptopem – oglądałam wraz z moim chłopakiem (który teraz już ma status męża) wieczorami na CDA zacinające się, trochę rozpikselowane odcinki serialu, którego chyba nawet sam Lynch nie rozumie. Ale jest wspaniały (w sensie serial, Twin Peaks). I chyba od tego cała ta serialoza się zaczęła, chociaż najpierw byliśmy (ja i chłopak-mąż) przez kilka lat fanami filmów. Tylko kiedyś nie mieliśmy dziecka i mogliśmy oglądać coś przez dwie godziny bez przerwy.

Później już poszło gładko, a rozkręciliśmy się z serialami na dobre jeszcze przed pandemią. Jesienią 2019, gdy mój mąż doznał kontuzji i ruch był mocno ograniczony, odpaliliśmy same perełki: Narcos, Breaking Bad, Peaky Blinders. Później pandemia, ciąża, maluch i odcinki same się włączały. Kolejne produkcje, i kolejne. Byliśmy dość wymagający: rzadko oglądaliśmy coś, co miało poniżej siedmiu gwiazdek na filmwebie. Tutaj chciałabym podkreślić, że jeśli oglądam z mężem, to w 89,9% są to mocne, wymagające produkcje.

Następnie przyszedł urlop macierzyński i cóż… Przyznać muszę, że rozrywka instant w formie seriali była dla mnie jak znalazł. Do prasowania, gdy mały spał; do gotowania, jako tło; gdy mały drzemał smacznie w moich ramionach i nie miał planów spać w łóżeczku (co przy każdej próbie przełożenia było obwieszczane głośnym krzykiem). Może w ten sposób oglądałam sobie świat przez szklany ekran, gdy moje jestestwo ograniczyło się mocno do tych kilkudziesięciu metrów kwadratowych własnego mieszkania. Może to była ta odskocznia.

Niestety nie lubię audiobooków. Może to niepopularne ;), ale to po prostu nie dla mnie. Być może kiedyś się to zmieni, ale na ten moment zwyczajnie nie umiem się skupić, myśli mi uciekają i tak czy siak żadna treść do mnie nie dociera. W ramach ambitniejszej rozrywki włączam sobie podcasty, ale książki – tylko czytane. Oczami. Przeze mnie.

Szybki przegląd seriali

Dzisiaj już nie jestem na urlopie macierzyńskim, machina zwana życiem codziennym rozbujała się na nowo, ale… seriale pozostały. Może nie w takim natężeniu, jak kiedyś, ale wciąż gdzieś się przewijają.

Co włączam, gdy rozkładam deskę do prasowania? Albo jaką szybką, dwudziestominutową historyjkę do porannej kawki? Serial-tło do pracy zdalnej?

Pracujące Mamy. A jakże! Zaczęłam jeszcze na macierzyńskim, bo jednak takie dwadzieścia minut to złoto. Mały grzech. 😉 Co prawda pierwsze sezony były trochę ciekawsze i nie tak… zboczone. 😉 W ostatnim, najnowszym mało która sytuacja nie dotyczy seksu. Jak dla mnie – trochę tego za dużo, a poza tym chyba można zrobić dobry żart sytuacyjny bez nawiązywania do tej sfery? Ogólnie rzecz biorąc, polecam, ale nie ma co się spodziewać intelektualnych wyżyn. To raczej poziom deski do prasowania. Guilty pleasure. Jak zwał, tak zwał. Nie jestem z tego dumna, ale tak. Czasem to oglądam.

Firefly Lane. Można powiedzieć, że to szczebelek wyżej, jeśli chodzi o poziom. Gatunek: dramat. Właściwie włączyłam to tylko dlatego, że wcześniej czytałam książkę, na podstawie której ten serial powstał. Zwyciężyła ciekawość. No i niestety trochę mnie drażni ta produkcja, ale ogląda się dobrze. Z serialami „babskimi” czy „do kotleta” nigdy praktycznie nie robię tak, że je odpalam i oglądam tylko to. Zazwyczaj służą mi jako tło, więc w tym wpisie polecam takie tła – jak dla mnie. Do tej produkcji ostatecznie przekonała mnie jeszcze obecność Katherine Heigl w obsadzie, bo ją lubię. Jak zwykle drażni brak spójności z książką i niektóre postaci. Gra aktorska trochę drewniana, ale w ciekawy sposób przeplatają retrospekcje. Tak czy siak, u mnie nadal zyskuje status serialu do deski do prasowania.

Emily w Paryżu. Tutaj muszę głośno zakrzyknąć: matko, co to za ubrania! Okej, ulżyło mi. No serio? Ja wiem, że ten serial jest mocno przerysowany, i że Paryż, i że Ameryka, i że moda… Ja jestem prosta dziewczyna i może dlatego tego nie kupuję. No ale. 🙂 Jako serialik taki, o, do oglądnięcia „do kotleta”, no to jak najbardziej. Chociaż boski intelekt Emily i jej zdolność do wpadania na niesamowite pomysły rozwiązujące wszelkie problemy może trochę zmęczyć, nawet od niej można wyciągnąć coś dla siebie: nie sposób odmówić dziewczynie pozytywnego nastawienia i wiary w siebie. Ja już dawno trzepnęłabym papierami prosto w twarz tej Grateau i wróciła do domu. A tutaj proszę… Odpowiedni cel, wytrwałość, niezmącona wiara w siebie, trochę dystansu i humoru. Plus dla postaci Emily. Ładne wnętrza, piękne buzie, wyidealizowane postaci – wspaniały kontrast dla mojego dresu i stosu ciuchów do wyprasowania. W ten sposób wszystko się równoważy. 😉

Wielkie Kłamstewska. And the winner is… No tak. Ale właściwie to żaden zwycięzca w tym szybkim przeglądzie seriali do kotleta. Bo w tym przypadku jest bezkonkurencyjny i nie traktowałam go jako tło. Jedyny serial, który obejrzałam sama faktycznie skupiając się tylko na jego treści. Obsada, muzyka, dialogi. Intrygi i przestępstwo jako dodatkowy „pieprzyk”. Ocena 8,2 na filmwebie nie wzięła się z kapelusza. Ukłon dla Nicole Kidman. Kiedyś z przyjemnością do niego wrócę. Wiem, że pewnie wiele osób prychnie na ten tytuł, bo to żadna nowość, ale ja go odkryłam stosunkowo niedawno. Cały czas się łudzę, że jednak zrobią kolejne sezony. 😉

Czy serial to marnowanie czasu?

Krąży gdzieniegdzie takie powiedzonko: jeżeli marnowanie czasu sprawia Ci przyjemność, to nie jest to czas zmarnowany. Dorzucam tu jeszcze, że jeżeli potrzebujesz prostych bodźców rozrywkowych, to też nie jest to marnotrawstwo. Wszak nie każdy musi się zaczytywać Tołstojem dla przyjemności. Ja, na ten przykład, na pewno nie muszę. I przy wszystkich intelektualnych wysiłkach, które czynię na co dzień (jak na przykład: codzienny trening własnej cierpliwości przy buncie dwulatka), uważam, że odpowiednie stężenie prostych, czasem głupkowatych treści to nic takiego. Każdy na to zasługuje. 🙂

Czasami można poczuć się winnym, skazanym za bezproduktywność i brak ambicji. Lepiej medytować i gapić się na las zamiast na Netflixa. Otóż nie, rozwiewam te wszystkie współczesne trendy. Chociaż las i natura zawsze z ekranem wygrywa, to czasami po prostu potrzebujemy czegoś innego. I to też jest ok.

Dorzucicie coś do tej listy? Bo ja niedługo skończę te wszystkie sezony, a prasowanie nie skończy się nigdy. Przyjmę polecenia garściami*.

Ucałowania,

*Za polecenia typu „Friends” czy „Big Bang Theory” z góry dziękuję – kompletnie nie mój klimat. Wiem, jestem kosmitką, NIE LUBIĘ Friendsów i nic na to nie poradzę.

You Might Also Like

Leave a Reply