Office

Gdyby ktoś zastanawiał się, czy Ten Typ Pośpiech ostatecznie mnie przygniótł, czy też nie, wystarczy spojrzeć na daty ostatniego wpisu i dzisiejszego. Wtem wszystko stanie się jasne.

Słowa wciąż się we mnie plączą i czuję taką potrzebę prowadzenia czegoś w stylu pamiętnika. Tylko pisać ręcznie już mi się tak nie chce jak kiedyś, albo po prostu nie mam na to czasu. Blogowanie zawsze wydawało mi się fajne. To ciekawe tak trochę się odsłaniać, a trochę nie. Może ktoś to przeczyta, a może nie. Może wywoła jakąś emocję, może ktoś pomyśli „Ej, mam tak samo!”. W szufladowym pamiętniku nie ma na to szans, bo nikt go nie przeczyta. Inaczej się tam też pisze. Czy bardziej szczerze? To już kwestia bardzo indywidualna. Pisanie papierowego pamiętnika jakoś nie wchodzi u mnie już w grę, chociaż praktykowałam to przez niecałe dwadzieścia lat swojego życia. A mam trzydzieści. Także ten. Fajne to było, ale chyba tymczasowo czas spełniło swoją rolę.

A co z tym Pośpiechem? Przyszedł czas skopać mu tyłek. Koleś w tym wrześniu się wprosił do mojego życia i po prostu zabrał mi wszelkie zasoby. Dodatkowo wziął ze sobą takiego typka, Zmęczenie, i obaj mnie dobili. Zatłukli bez precedensów. Wskutek tego od października z przerwami jestem chora, znowu mam pryszcze (już nie ma czasu na zdrowe koktajle i odpowiednią dawkę pilatesu, nie mówiąc o spaniu!), w lustrze wyglądam jak, co najwyżej, krzepka stulatka, a blask z oczu spakował walizkę, rzucił suche „nara” i zniknął. Tak wygląda życie matki na pełnym etacie z półtorarocznym bąblem. Tfu. Tak wygląda MOJE życie na pełnym etacie z półtorarocznym bąblem. Może są kobiety, które lepiej sobie z tym radzą. Mój mózg, po często ledwo pięciu godzinach przerywanego snu, budziku o 5:30, ośmiogodzinnym wysiłku umysłowym w biurze (gdzie wypada wyglądać jakkolwiek przyzwoicie i mówić do rzeczy) w godzinach 7-15, następnie dwóch godzinach spędzonych z rozmarudzonym po żłobkowych bodźcach bąblem, [mój mózg] przypomina papkę, ciało się rozlatuje, a siły zaczynają mieć katar. Welcome to my world.

Może trochę demonizuję, ale właściwie tak to mniej więcej wyglądało. W imię czego? W imię czego, ja się pytam? W imię czego wpadłam pięć miesięcy temu do czarnej dziury i nagle mamy luty, a ja wcale nie jestem bogatsza, tylko umęczona i zestresowana?

Specjalizuję się w rzucaniu takich rzeczy w cholerę. Gdyby ktoś pytał, dlaczego często zmieniam pracę, oto dlaczego: nie umiem i nie chce mi się się zajeżdżać dla kiepskiej wypłaty i po*ebanych ludzi. Angielskie słowo „biuro” ma w sumie całkiem sensowne znaczenie, gdyby je rozebrać na czynniki pierwsze: biurowe zombie są trochę „off” i na pewno trochę „ice”. Albo nie trochę, tylko bardzo.

Wiem. Wiem, że nie wszędzie i nie zawsze. Może to po prostu ja tak trafiam. Ilekroć mi się zamarzy kariera czy coś takiego, rzeczywistość daje mi po gębie.

Może zatem nie dla mnie kariera. Może jest dla mnie zupełnie coś innego. Tylko co?

Właśnie dlatego rzucam w cholerę, bo wolę iść tego czegoś szukać niż stać w miejscu z ludźmi typu off ice.

Zatem idę trochę powalczyć o siebie, z tym małym bąblem pod pachą. Dziś, na ten przykład, poszłam w końcu biegać. To było wspaniałe uczucie. W perspektywie kilka ostatnich, cięższych dni w biurowym reżimie, a później… Ach! To be continued

You Might Also Like

Leave a Reply