Stres Cię zjada? Zjedz go Ty

Stres to nie jest mój najlepszy kumpel. Podejrzewam, że nie jest on kumplem nikogo. Taki to twór, którego niby wszyscy chcą unikać, albo na którego wszyscy narzekają, a później… Nadal robią rzeczy, które potęgują nerwowość. Poklepują miejsce na kanapie obok siebie uśmiechając się zachęcająco: „Stresik? Jasne, chodź!”. A potem choroby, zaburzenia snu, nadwyrężone relacje międzyludzkie, alkohol, i tak to się kręci…

Lekki powiew adrenaliny czy nerwy do szpiku kości?

Stres rozumiany jako pozytywny przypływ adrenaliny jest dobry pod warunkiem, że w rozsądnej dawce. Bywa mobilizujący, ale tutaj klucz leży w znajomości samego siebie i we WSŁUCHIWANIU się w siebie. Nie zawsze to, co jest przyjemnym dreszczykiem emocji dla kogoś, będzie tym samym dla Ciebie. Są ludzie, którzy przed prezentowaniem i przemowami publicznymi czują motywujący dreszczyk stresu. Mnie wtedy stres… dosłownie zjada. Dostaję zadyszki przy dwóch zdaniach, ręce mi drżą. Natomiast nie mam żadnych problemów z bezpośrednim odzywaniem się do zupełnie nieznajomych pojedynczych osób – czy to potencjalnych klientów (w pracy etatowej), czy nawet do kogoś na ulicy w jakiejś sprawie. A wiemy wszyscy, że są ludzie, których takie sytuacje paraliżują. Zatem stres w małych dawkach – ok, ale rozumiany bardziej jako adrenalina, dreszczyk emocji, a nie zwalający Cię z nóg demon, przez którego nie możesz spać w nocy. I to zależy od Ciebie, czym dla Ciebie ten dreszczyk jest. Niektórzy wcale go nie potrzebują i to też jest ok. Inni skaczą na bungee (czego kompletnie nie kumam, ale szanuję).

Warto, naprawdę, wsłuchiwać się w siebie każdego dnia, w każdej chwili i obserwować, czy dana sytuacja wywołała we mnie stres, czy spięły mi się mięśnie, czy oddech się spłycił. Ramiona mam przy uszach? Zęby zaciśnięte? Czy aby na pewno muszę narażać się na sytuacje, które powodują takie reakcje w moim organizmie? Jeśli tak, jak się do nich przygotować? Bo można. Można zdefiniować problem, przeanalizować siebie i swoje potrzeby, a później zastanowić się, co zrobić, by nie obrywać rykoszetem.

Ja, na ten przykład, jestem osobą mocno wrażliwą. Przejmuję bodźce z otoczenia. W podstawówce czasami płakałam co wieczór, bo musiałam odreagować cały dzień w szkole, gdzie często się działy rzeczy wysoce dla mnie stresogenne. Miałam okres w swoim życiu, gdzie stres był praktycznie nieodłączny, stał się stresem ciągłym, przewlekłym. Odbiło się to wtedy na moim zdrowiu i wyglądzie mocno, a skutki tamtych sytuacji mam wrażenie, że odczuwam mniej lub bardziej do dzisiaj.

Nie bagatelizujmy stresu. Naprawdę obserwujmy swoje ciała, swoje reakcje. Ze stresu mnożą się w nas choroby, których może na pierwszy rzut oka nie widzimy. Nie unikniemy go w życiu, nie wyeliminujemy całkowicie, ale możemy nauczyć się sobie z nim radzić. Pierwszym krokiem będzie uświadomienie sobie, czym dla mnie jest stres, które sytuacje lub osoby go we mnie generują i co mogę zrobić, by się tak nie stresować. Po prostu wcisnąć hamulec i się nad tym zastanowić, zamiast sięgać po paczkę papierosów czy inne substytuty mające nas chwilowo i bezproduktywnie oddalić od źródła problemu.

Jak sobie pomóc, gdy już nic nie pomaga? Adaptogeny jako wsparcie

W kontekście stresu, jako że to temat ogromny, pomyślałam, że dobrze byłoby się skupić na konstruktywnym przeciwdziałaniu albo minimalizowaniu jego skutków. Tutaj na scenę wkroczyły adaptogeny. Sama do końca nie wiedziałam, o co chodzi, więc postanowiłam zgłębić temat. Bo skoro istnieje taki wojownik, wynaleziony przez mądrych ludzi, który z tym gadem sobie jakoś radzi, który nam pomaga, to czemu nie?

Według definicji adaptogeny to substancje, które normalizują ludzki organizm. Normalizują go w ten sposób, że pomagają mu przystosować się do zaistniałych warunków (gr. „adapto” = przystosować się). Żeby zostać adaptogenem, musisz: nie być toksyczny dla organizmu, przywracać homeostazę w organizmie oraz wzmacniać pracę układu nerwowego. Nie jest łatwo być takim adaptogenem, ale na szczęście w przyrodzie są tacy bohaterowie.

Oczywiście adaptogeny mają konkretne działanie na konkretne obszary w naszym organizmie, dzięki czemu wzmacniają nasze antystresowe bariery ochronne. Głównie chodzi tu o stymulowanie produkcji białek odpowiedzialnych za zwalczanie stresu, wpływ na receptory mózgowe, regulowanie hormonów odpowiedzialnych za produkcję adrenaliny w nadnerczu. Ogólnikowo rzec można, że ich działanie jest na tyle głębokie, że wpływa bezpośrednio na procesy chemiczne zachodzące w naszym ciele. Nie są tylko powierzchownymi „uspokajaczami”.

Szybki przegląd najpopularniejszych adaptogenów

I teraz najważniejsze, czyli konkretne adaptogeny, które są najpopularniejsze i najczęściej używane. Kilka z nich na pewno brzmi znajomo, nawet dla mnie.

Ashwagandha – słyszałam, ale nie o tym, że to adaptogen. A tu proszę. Jest to roślina. Stosują ją nawet sportowcy i osoby, które żyją w przewlekłym stresie.

Różeniec górski. Też jakby obiło mi się o uszy. Wspiera dobre samopoczucie i to jest jego najważniejsza supermoc.

Bakopa – ten z kolei obniża napięcie nerwowe i niweluje niepokój. Och, gdzie byłeś, jak COVID szalał w najlepsze?

Cytryniec chiński – ten bohater głównie działa przeciwlękowo i przeciwdepresyjnie.

Ogólnie nie jestem zbyt szybka do sięgania po jakiekolwiek suplementy czy inne „wspieracze” i nie mówię tu tylko o stresie. Tak ogólnie. Wydaje mi się, że dobrze, gdy organizm najpierw sam walczy, a przede wszystkim – gdy to JA go wspieram w tej walce, o ile jeszcze mam siły i moc. Wszystko w granicach rozsądku oczywiście. Myślę jednak, że gdy naprawdę jest ciężko, można świadomie sięgnąć po pomoc w postaci ziół. Wszak ziołolecznictwo jest z nami od zarania dziejów i nie mówię tu o szarlataństwie tylko o faktycznej mocy ziół i ich wsparciu w leczeniu wielu schorzeń. Ale warto, aby to zrobić świadomie, zrobić research, poradzić się specjalisty, a nie błądzić jak ślepiec i opierać swoją siłę o tabletki inne postaci wspomagaczy, które dziś są, a jutro może ich nie być.

Wiele mówić można także o zwykłych codziennych czynnościach i przyjemnościach, które pomagają nam po prostu się odprężyć. Sport, spacery, czas z rodziną, otoczenie natury, wyłączenie monitorów. Brzmi jak banał, ale wcale nim nie jest.

Moim osobistym adaptogenem <3 jest mój mąż. W postrzeganiu stresu w moim życiu bardzo też pomogła mi wiara chrześcijańska, ustawiła priorytety i oczyściła umysł. Budowanie trwałych, pełnych wsparcia i ciepła relacji także sprawi, że wiele zewnętrznych stresogennych czynników nie będzie miało takiej mocy niszczenia. Można budować sobie wielopłaszczyznową tarczę ochronną, byle to robić świadomie i z głową.

Piszę o tych wszystkich rzeczach z powyższych akapitów, bo lubię obserwować ludzi na ulicy i czasami widzę jak idą jakby wręcz pogrążeni w stresie. Wiadomo, nie znam ich historii, ale te lwie zmarszczki między brwiami i nieobecny wzrok, spięte ramiona… Wierzę, że – cokolwiek w Twoim życiu się dzieje – masz tę moc, by sobie z tym poradzić. Siła tkwi w prostocie i pierwszych krokach. Rozluźnij ramiona, weź głęboki oddech i spójrz swojemu stresowi głęboko w oczy. Nie pozwól, aby zasiał spustoszenie w Twoim organizmie. W razie czego – dziabnij adaptogena, ale nie przesadzaj. 🙂

*Obraz Gerd Altmann z Pixabay

You Might Also Like

Leave a Reply